Referral code for up to $80 off applied at checkout

10 najlepszych albumów nu metal, które warto mieć na winylu

W dniu August 23, 2018

Każdy gatunek, który korzysta z luksusu długości życia, nieuchronnie przechodzi przez zmianę pokoleniową. Niezależnie od tego, czy mówimy o jazzie, muzyce klasycznej, rocku 'n' rollu czy hip-hopie, te znaczące, a czasem rewolucyjne zmiany w ustalonych paradygmatach zakłócają lub przewracają normy muzyczne, inaugurując nowe talenty. Niektóre z tych momentów mają retrospektywnie ograniczoną trwałość, podczas gdy inne umacniają te dźwięki na przyszłość.

Nie ma wyjątku od tej zasady, heavy metal przeszedł długą drogę od czasów Black Sabbath i Blue Cheer. Kolejna brytyjska fala nowej muzyki lat 70. dała początek amerykańskiemu thrashowi lat 80., dekady, która przygotowała grunt pod fragmentację metalowych subgatunków, w tym ekscytujących prefiksów jak black, death, power i stoner, pośród innych. Każdy z tych kierunków miał swoich zwolenników i krytyków, odpowiednio koniecznych, aby podkreślić powagę i znaczenie zachodzących zmian.

Nieliczne ruchy w muzyce były tak udane jak kontrowersyjne. Dość nieprecyzyjnie zdefiniowany termin nu metal zdołał zgromadzić olbrzymią publiczność, jednocześnie frustrując ogromną część metalowych fanów. Bezpośrednio poprzedzony przez i ewidentnie czerpiący wpływy z alternatywnego i groove metalu lat 90., zaistniał poprzez połączenie ciężkiej muzyki gitarowej z hip-hopem, elektroniką i grunge'em, by wymienić kilka. Zasługujące na uwagę jest to, że zespoły i płyty, które wyłoniły się na przełomie wieku, miały szeroką popularność w sposób, jakiego bardziej uproszczone i schematyczne formy metalu nie miały. Chociaż istnieją znaczne różnice dźwiękowe i stylistyczne między Coal Chamber, Godsmack a Linkin Park, podobnie jak w definicji pornografii przez Sąd Najwyższy, rozpoznasz nu metal, gdy go usłyszysz.

Przypadkiem nu metal, podobnie jak niemal każda inna forma metalu, miał potencjał przejścia do innych stylów ciężkiej i ekstremalnej muzyki. Na koniec lat 90. i początku 2000. lat, w czasach świetności nu metal, internet był zalany piractwem, co sprawiło, że łatwo i za darmo można było natknąć się na zespoły nawet pośrednio związane z tymi, których się słuchało wówczas. (Dziś wystarczy kilka ciekawskich kliknięć, by przejść od Metallica do Converge lub od Deafheaven do Pig Destroyer.) Sieci sklepów płytowych jak Sam Goody i Tower nie dzieliły dokładnie swoich ofert według subgatunków, podobnie jak publikacje, które faktycznie zajmowały się metalem, co oznaczało, że wielu słuchaczy było tylko jeden polecany-jeśli-lubisz od wejścia w głęboką wodę. Sprawdź fana Limp Bizkit rok później, a może się okazać, że dogłębnie zainteresował się Carcass lub Immortal.

Niezależnie od tego, czy wspominasz lata nu z sentymentem, czy z pogardą, napływ chętnych młodych uszu, które przyniósł do tej wiekowej już gatunku, był kluczowy dla przetrwania metalu. Przyspieszając do lat 2010., odkryjesz nawet kilka nowszych grup jak Cane Hill i Islander, które kontynuują ten dziedzictwo. Mając to na uwadze, teraz wydaje się dobrym czasem, aby ponownie odwiedzić niektóre punkty odniesienia tego często celowo niedocenianego rozdziału w historii muzyki.

10 albumów wybranych do tej szczególnej listy nie są koniecznie tymi, które byś się spodziewał. Z powodu wyrażenia różnorodności talentu nu metal, żaden artysta nie zajął więcej niż jedno miejsce, choć można z pewnością wskazać kilka wyjątków. Więc zamiast narzekać, czemu twój ulubiony album Korn nie znalazł się na liście lub lamentować nad włączeniem pewnego rap metalowego zespołu, uznaj, że niektóre z tych wyborów były paradoksalnymi wyborami Sophie, że to nie jest Wikipedia, a ty lepiej spróbuj cieszyć się jazdą.

Sepultura: Roots (1996)

W międzyczasie, między hair metalem a nu metalem, ciężka muzyka w dużej mierze korzystała z okresu eksperymentów i ekstremum w podziemiu. Jednak w połowie lat 90. zaczęła się rodzić stosunkowo komercyjna brzmienie. W końcu, po ich eponimicznym wieloplankowym sukcesie z 1991, Metallica dała swoim słuchaczom wgląd w to, co nadejdzie z objawieniem hard rocka Load, wyraźnym odejściem od ich lat jako dostawców thrashu. Podobnie związana ze sceną thrash, brazylijska Sepultura również odeszła od swoich początków w kierunku stylu groove metal, podobnego do Pantery. Gdzie 1993 Chaos A.D. badało, 1996 Roots w pełni się zaangażowało. Pracując z producentem Rossem Robinsonem, który wcześniej produkował debiut Korn i później zrobił to samo dla Slipknot, zespół przyniósł potężne riffy i wijące się linie basowe, wszystko otoczone rdzennym instrumentarium i rytmami dla rezultatu sui generis. Nic w tym czasie nie brzmiało tak jak feroczne połączenie „Attitude” czy creepy crawly „Lookaway.” Frontman Max Cavalera odszedł z zespołu niedługo później, tworząc kultowy zespół nu metalowy Soulfly.

Korn: Follow The Leader (1998)

Prototypowe pionierzy nu metal, ten kwintet z Bakersfield w Kalifornii miał już na koncie kilka albumów major label, gdy ich trzeci pełnowymiarowy album zadebiutował. Wczesni zwolennicy mrocznej, introspektywnej eponimicznej płyty z 1994 roku i blueprint gatunkowego Life Is Peachy rozpoznali ich bezkompromisowe połączenie hip-hopu i metalu jako odmienne zarówno od poprzedników jak Anthrax i Biohazard, jak i współczesnych Rage Against The Machine. Różnica Korn była wyraźna, od celowego obniżenia tonu po amerykański smutek tekstów wokalisty Jonathana Davisa. Wszystko to składało się w doskonałe lustrzane odbicie ducha epoki na Follow The Leader, łącząc pokolenie, które nie interesowało się przestrzeganiem sztucznych granic między gatunkami. (Tego samego roku zorganizowali Family Values Tour, mobilną serię koncertów, która z premedytacją mieszała rap i hard rock w swoim składzie.) Ogromne hity „Freak On A Leash” i „Got The Life” osiągnęły międzynarodową powszechność, podczas gdy głębokie kawałki „Dead Bodies Everywhere” i „Justin” dostarczyły tym, którzy już ich znali, prawdziwego brzmienia. Odbijając zachodnioamerykańskie korzenie Korn, wokalni goście wśród nich to Ice Cube i Cheech Marin.

Staind: Dysfunction (1999)

Przeniknięte pewną emocjonalną grozą, ten zespół z Massachusetts przebojowo zaistniał dzięki nowej wersji jednego z ich starszych utworów. „Mudshovel” miało zaciśniętą pięścią złość i gitarowe sztuczki wcześniejszych prac Korn, ale wzbogacone o empatyczny refren. Pomimo współprodukcji przez Freda Dursta z Limp Bizkit, Dysfunction nie mogło być dalsze od świata rapu, a raczej bardziej zharmonizowane z grunge'owymi dźwiękami Alice In Chains. Dźwięczny, a jednocześnie wewnętrznie kruchy, głos wokalisty Aarona Lewisa naprawdę odróżniał Staind, prowadząc skręcone akordy „Just Go” i pulsujące groove „Spleen.” Chociaż nie pozbawione ciężkiej treści, ich kontynuacja z 2001 roku Break The Cycle wyczyściła i rozcieńczyła elementy smutnej piosenki „Home” z Dysfunction w radiowe ballady takie jak „Fade”, „It’s Been Awhile” i „Outside”, które ostatecznie zaowocowały drugim aktem Lewisa jako piosenkarza country podczas przerwy Staind.

Static-X: Wisconsin Death Trip (1999)

Nie był punkowym dzieciakiem, Wayne Static miał wówczas ponad 30 lat, gdy ta debiutancka płyta zespołu po raz pierwszy trafiła do sklepów. Były członek zespołu Billy'ego Corgana, jego połączenie elektroniki i gitar brzmiało znacznie bardziej agresywnie niż Adore Smashing Pumpkins z poprzedniego roku. Utwór otwierający i główny singiel „Push It” wydawał się bliższy industrialnym uderzeniom Roba Zombie, co uczyniło Wisconsin Death Trip idealnym w momencie wydania Hellbilly Deluxe. Poza wspólną sympatią do próbek z filmów klasy B, album Static-X nigdy nie wydawał się kopiować tego, co już było, lecz raczej dążyć w kierunku nowych ekstremów. „Bled For Days” i „Sweat Off The Bud” nie były NIN-lite Gravity Kills ani emo-Ministry Stabbing Westward, ale były dynamicznymi utworami, które potrafiły być uroczo antemicznemi, nie rezygnując z intensywności. Mimo że nie osiągnęły sukcesu od razu ani nie stały się stałym elementem listy Billboard, w 2001 roku zdobyły certyfikację platynową RIAA.

Crazy Town: The Gift Of Game (1999)

Z wirującym samplami Red Hot Chili Peppers i rytmem skłaniającym do kiwania głową, „Butterfly” miało długą drogę do No.1 na liście Billboard Hot 100. Spóźniony rozwój tego singla w 2001 roku, niestety, oznaczył Crazy Town z Los Angeles jako klon Limp Bizkit, zamiast współczesnych im zespołów. Wydana zaledwie miesiące po Significant Other tego drugiego, The Gift Of Game oferuje mnóstwo szaleństwa rap metalowego z wprawnym turntablismem DJ AM i rywalizacja między Bret Mazur a Shifty Shellshock. Zdecydowanie nie jest to luźna affair, którą sugerowało „Butterfly”, znaczna część albumu nakłada na dźwięki mocne przesterowanie, jak w utworach „Hollywood Babylon” i „Toxic”. Szczera miłość do hip-hopu przebija się w „Black Cloud” i „Players.” Wulgaryzmy „Lollipop Porn” i „Revolving Door” mogą zniechęcić niektóre osoby, ale lepiej lub gorzej, tego rodzaju młodzieńcza hedonizm pasuje do ethosu Crazy Town.

Kittie: Spit (2000)

Piękno alternatywnej fali muzycznej lat 90. przetłumaczyło się na nieprzewidywalność w marketingowych maszynach skierowanych na konsumenta, takich jak MTV i radio rockowe. Raz słuchałeś Toola — a za chwilę Silverchair. Ta różnorodność, w połączeniu z wcześniej wspomnianymi bramami ciężkiej muzyki w sklepach płytowych, sprawiła, że powstał zespół, który łamał gatunki, taki jak Kittie. Prosto z Londynu w Ontario, kanadyjski kwartet potrafił śpiewać melodię Deftones, jak i brutalność Cannibal Corpse. W gorszych rękach, różnorodność stylów w Spit z pewnością zawiodłaby, ale ten album wspaniale dopasowuje się do ducha czasów. Po jadowitym otwierającym tytule, singla „Charlotte” przechodzi na czystszy wokal, nie rezygnując przy tym z brudu tonacji gitary. Odważne tytuły piosenek takie jak „Do You Think I’m A Whore?” i „Get Off (You Can Eat A Dick)” kontrują męski myopia, który nękał nu metal, a szczerze mówiąc, metal jako całość.

Mudvayne: L.D. 50 (2000)

Fukucjalnie uwolniony w czasie zdumiewającego wzrostu Slipknot z zamaskowanych goons z Midwest do bogów metalu nowego milenium, członek założycielski Shawn „Clown” Crahan miał rękę w produkcji przełomowego albumu tego zespołu z Peorii w Illinois. Mathy miks szokujących zwrotów i zaskakujących pomysłów Mudvayne umieścił ich w przysłowiowej lidze samych siebie. Chociaż dźwiękowa DNA zespołu bez wątpienia wiązało ich z wcześniejszymi przedstawicielami gatunku, techniczne złożoności i funkowe tendencje utworów z L.D. 50, takie jak „Internal Primates Forever” i „Nothing To Gein”, wyróżniały się w porównaniu do często dość prostych struktur piosenek typowych dla nu metalu. Ich eklektyczne podejście przyniosło zarówno frenetyczną zabawę na 'moshpitz' w „Dig”, epicką progresję w „Severed”, jak i melodyjne groove w „Death Blooms.” Kilka lat później wokalista Chad Gray i gitarzysta Greg Tribbett połączyli siły z perkusistą Pantery Vinnim Paulem, tworząc zupełnie inny projekt, hellyeah z tematyki cowboya.

Slipknot: Iowa (2001)

Nieco ponad dwa lata po wydaniu ich zaskakująco udanego pierwszego albumu, potwory Des Moines powróciły jeszcze bardziej bezwzględne i drapieżne z ich następnym projektem. Nazwane na cześć stanu, Iowa zostało nagrane daleko od ich duchowego domu, a zamiast tego w Los Angeles. Zmagając się z nowo zdobywaną sławą i niezależnymi presjami, Slipknot dostarczyli koszmarny pełnometrażowy album, który przerobił ciężkie tropy na coś świeżego i kultowego. Nihilizm i blast beats rządzą „People=Shit” i „The Heretic Anthem”, łącząc nu metal z jego ekstremalnymi kuzynami. Szybko przewyższając popowe „Wait And Bleed” z ostatniego albumu, „Left Behind” poprawiło formułę, eksplodując ją. Podobnie, „My Plague” szaleńczo przechodzi przez sylaby i uderzenia perkusji, aż niespodziewanie dociera do refrenu w stylu Fear Factory. Kolejne albumy, Vol. 3: The Subliminal Verses i All Hope Is Gone, kontynuowały w tym szalejącym kierunku, dla diabelskiej radości ich bazy fanów, którzy nazywają się Maggots.

Disturbed: Believe (2002)

Pośród raperów, rivetheadów i rogów, którzy zasiedlali scenę nu metal, silna grupa artystów jednocześnie kierowała tym płynącym gatunkiem w bardziej konwencjonalną, ośmielę się powiedzieć, konserwatywną drogę. Część z tych grup, takich jak Creed, Godsmack i Papa Roach, zdobyła wielkie uznanie dzięki alternatywnej dostępności, co czyniło je zespołami wartymi śledzenia w hard rocku. Najlepszy wśród nich, Disturbed z Chicago, zdobył szczytowe miejsca na listach Billboard z energetycznymi singlami „Down With The Sickness” i „Stupify.” Dla ich kontynuacji z 2002 roku Believe, grupa połączyła siły z producentem The Sickness, Johnny K. Efektem tych sesji był zdecydowanie wysoce dopracowany projekt, który podkreślał potencjał grupy na koncertach z chwytliwymi singlami „Liberate” i „Prayer.” Wznoszące się refreny i zadowalające riffy definiują album, podobnie jak często przesadzone wokalne teatra Davida Draimana. Album zadebiutował na szczycie Billboard 200, uzyskując ostatecznie podwójnie platynową certyfikację RIAA.

Evanescence: Fallen (2003)

Jak trendy, które przyszły przedtem, nu metal z konieczności musiał ustąpić innej fali, gorącej na jego piętach, mianowicie metalcore. Mimo to, nawet gdy zaczęła tracić na popularności, pozostawiając jedynie garstkę grup, które przetrwały, kilka wspaniałych nagrań wyłoniło się z tej ostatniej chwili. Po kilku latach współpracy, ostatecznie krucha współpraca Amy Lee i Bena Moodiego w końcu zaowocowała albumem Fallen, gotykowym obrotem na zmieniającym się gatunku. „Going Under” i „My Last Breath” utrzymały album w zgodzie z oczekiwaniami ciężkiej muzyki, podczas gdy spokojniejsze momenty takie jak „Hello” i „My Immortal” dodały emocjonalnego ciężaru. Choć początkowo korzystali ze wsparcia chrześcijańskich sklepów muzycznych i stacji radiowych, Evanescence podobno skłoniło swoją wytwórnię do wydania oświadczenia potwierdzającego świecki charakter ich piosenek. To mimo udziału wokalisty 12 Stones, Paula McCoya, w ich najbardziej rozpoznawalnym singlu „Bring Me To Life.” Tak czy owak, ogromny hit, Fallen ostatecznie sprzedał wystarczającą ilość jednostek, aby osiągnąć status siedmiokrotnej platyny zgodnie z certyfikacją RIAA.

Podziel się tym artykułem email icon
Profile Picture of Gary Suarez
Gary Suarez

Gary Suarez urodził się, wychował i nadal mieszka w Nowym Jorku. Pisze o muzyce i kulturze dla różnych publikacji. Od 1999 roku jego prace pojawiły się w różnych mediach, w tym Forbes, High Times, Rolling Stone, Vice i Vulture. W 2020 roku założył niezależny hip-hopowy newsletter i podcast Cabbages.

Koszyk

Twój koszyk jest obecnie pusty.

Kontynuuj przeglądanie
Podobne płyty
Inni klienci kupili

Darmowa wysyłka dla członków Icon Darmowa wysyłka dla członków
Bezpieczne i pewne zakupy Icon Bezpieczne i pewne zakupy
Wysyłka międzynarodowa Icon Wysyłka międzynarodowa
Gwarancja jakości Icon Gwarancja jakości